niedziela, 4 września 2011

Małe i duże miasteczka

Pozdrawiam z małych i dużych miasteczek. Tych pozornie pustych i innych, nieco sztucznie wypełnionych obietnicami lepszego życia. Spóźnione wakacje dopadły w końcu i mnie tuż przed publikacją tego leniwego, spóźnionego posta. Podróżuję teraz troszkę po Polsce w poszukiwaniu chleba i zazwyczaj go znajduję. Chleb? Więc czemu wakacje?! Wakacje od Białegostoku. To na pewno. Nie mam większych problemów z oddzieleniem od siebie czasu pracy i wypoczynku, bo zbyt często i niebezpiecznie zlewały się one ze sobą i teraz w wielu przypadkach ciężko odróżnić mi jedno od drugiego. Tak więc zabawianie klientów pewnej sieci komórkowej w nowootwartych salonach na terenie całej Polski dostarcza mi dziką, wakacyjną przyjemność i coś na kształt wypoczynku. Pomijam tu świadomie pewne mroczne, marketingowo-promocyjne aspekty mojej działalności. Nie warto się tym przejmować. Fajnie, że można się trochę poruszać, pobiegunować” jak Ci staroobrzędowcy uciekający przed złem tego świata. Fajnie, że jest coś do roboty. 

Zapraszam do środka, uśmiecham się. Gadam dużo, bo tak wypada, tego się po mnie spodziewają. Kto? Naturalnie, że organizatorzy mojej pracy. Przecież nie klienci... Należy od razu przejąć inicjatywę i zachęcić do pierwszego kontaktu, zanim ktoś da wyraźny sygnał, że nie jest zainteresowany, ani rozmową, ani nawet zdawkowym odwzajemnieniem uśmiechu. Jeżeli zaatakujesz wyjątkowo precyzyjnie i entuzjastycznie, a rezultat będzie nijaki to przynajmniej wiesz już, że wykonałeś wszystko co w Twojej mocy, aby zainicjować komunikację. Nie muszę nikogo na nic namawiać. Nie muszę nikomu wciskać wątpliwej jakości produktów bądź usług, bez których mogliby się śmiało obyć. Każdy człowiek wchodzi do salonu z własnej, nieprzymuszonej woli. Wtedy proponuję szybki, niby spontanicznie zaimprowizowany konkurs. Dostosowuję jego charakter do pospiesznie typowanego rodzaju klienta bazując na wymianie kilku pierwszych zdań. W końcu nie każdy lubi śpiewać i tańczyć, recytować wierszyki albo robić jaskółki za nagrody. To jest domena grup rodzin z małymi dziećmi. Z dorosłymi wystarczy tylko chwilę luźno pogadać i zaproponować niewinny quiz związany z promowaną marką. Ostatecznie, ci najbardziej oporni wobec wszelkiej aktywności dostają prezent na piękne oczy. Później każdy dostaje kawałek ciasta i wtedy uwalniam ich od swojego natrętnego towarzystwa. Czasami nawet podpisują jakieś umowy. To oczywiste, że każdy dostaje upominki, a raczej tzw. materiały promocyjne związane z marką. I w tych wszystkich małych i dużych miasteczkach większość ludzi oczekuje, często w oficjalnych deklaracjach, że tajemnicza skrzynka z nagrodami kryje w sobie co najmniej telefon komórkowy dopasowany do ich idealnego wyobrażenia. Macie naturalnie świadomość, że są to płonne nadzieje. 

Ciekawe czy w odległej przyszłości... w naszym SSAKu mogłaby kiedykolwiek wykiełkować podobna, niby niewinna, a w gruncie rzeczy bardzo cyniczna idea promocyjna. W końcu każdemu może się kiedyś przytrafić sukces. Czy tego chce czy nie. Tak jak cegła spadająca na głowę lub poślizg na mokrej podłodze w łazience. Z takiej olimpijskiej perspektywy może się nagle zmienić spojrzenie na tych wszystkich ludzi, którzy żyją, pracują i umierają we wszystkich małych i dużych miasteczkach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz