wtorek, 19 lipca 2011

Ceglani samobójcy

Co jak co, ale miejscówa by się przydała. W celu wyniuchania godnego habitatu, dwójka Akcjonariuszy Kooperuszy wędrowała dziś po okolicach centrum naszego pięknego, dumnego, trochę rozkopanego miasta. Nie spodziewali się, że będzie to podróż wśród rozchwianych emocjonalnie budynków, gotowych w każdej chwili skończyć ze swym życiem.

Domy murowane mogą być różne. Zaniedbane, odnowione; z otworami zabitymi płytą wiórową, pilśniową i chrom wie jaką albo nawet nie – tu znów dwa podpunkty: z szybami całymi lub kamieniem łupanymi; z wejściem od frontu, od tyłu, gdzieś na boczku, czasami nawet bez widocznego wejścia. Jeśli jednak mają w sobie „coś” (i nie mam tu na myśli wmurowanego w ścianę trupa), to bardzo prawdopodobne, że grożą zawaleniem. Informują o tym tabliczkami przymocowanymi w najbardziej transparentnych miejscach. Może robią to specjalnie, żeby im ktoś pomógł?

„Depresja zawaleniowa” dopada zwłaszcza te budowle, które znajdują się najbliżej szczególnie ważnych miejskich inwestycji. Można byłoby pomyśleć, że dolegliwość ta przenosi się drogą kropelkową. W jednym momencie niemalże, postanawiają się te biedne istoty zawalić. Czasami wolą nie czekać i palą się (bynajmniej nie ze wstydu) raz, a jak nie daje to skutku to i kilka razy. Był taki przypadek na Sienkiewicza...

Co ciekawe, ich drewniani krewni nie wykazują symptomów głębokiej niechęci istnienia. Walą i palą się bez ostrzeżenia. Właściwie, to im jest trochę łatwiej.

Szalenie przyjemnie byłoby ocalić coś ze starej tkanki miasta i tchnąć w nią nowe życie. Tylko trzeba „byłoby” zamienić na „będzie”.

2 komentarze:

  1. Właśnie się za to "będzie" zabieramy! Ja jestem za Słonimską 15. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja nie przestaję myśleć o okolicach Młynowej :>

    OdpowiedzUsuń