Ekonomia Społeczna. Dwa słowa, które w zestawieniu ze sobą brzmią dla większości ludzi jak oksymoron. Ja jeszcze rok temu, również należałem do grupy ignorantów, a teraz jestem neofitą. Drogą do przyswojenia nowej wiary nie była bynajmniej iluminacja, ani przemoc czyjegoś ognia i miecza. Chodziło raczej o stopniowy, bolesny proces mojej zamiany w osobę „długotrwale bezrobotną”, czyli beneficjenta podmiotów ekonomii społecznej. Pewną rolę odegrał też tutaj przypadek lub przeznaczenie. Którą opcję wolicie? A może była to właśnie kombinacja tego pierwszego i drugiego? Sam już nie wiem.
Owego czasu byłem na stażu w biurze rachunkowym, gdzie szefowa oddelegowała mnie w charakterze szpiega na pewne szkolenie z „podstaw ekonomii społecznej”, abym dowiedział się, o co tak w ogóle chodzi z tymi spółdzielniami i jak się je rozlicza. Udałem się na kurs zachęcony głównie obietnicą profesjonalnego kateringu i nikłą nadzieją na to, że może uda mi się coś z tego wszystkiego zapamiętać. W międzyczasie szefowa nauczyła się wszystkiego sama, a ja utknąłem na imprezie, gdzie inauguracyjne warsztaty rozpoczęły się 10-godzinnym czytaniem prezentacji z PowerPointa. Dałbym sobie rękę uciąć, że jąkająca się Pani przygotowała ją dzień wcześniej na kolanie i nawet dobrze nie naczytała tekstu przed występem, za który dostawała przecież z Unii Europejskiej niemałe pieniążki. Wtedy pomyślałem, że ta cała ekonomia społeczna to niezła ściema i bardzo dobry, krótkodystansowy biznes dla wszelkiego typu cwaniaczków specjalizujących się w rozpisywaniu projektów unijnych. Później było już nieco lepiej.
Jest jednak pewna prawda w starym powiedzeniu, że jak coś jest „do wszystkiego”, to w gruncie rzeczy nadaje się do niczego. Także z kilkudziesięciu godzin spotkań dotyczących „podstaw ekonomii społecznej” zostało mi kilka bezwartościowych certyfikatów i chaos w głowie zamiast niezachwianej wiary w to, że można mieć jakikolwiek zysk przy okazji realizowania celów społecznych. Pewnie niektórych i niektóre z Was zastanowi, co w takim razie w ogóle robię w „Akcji Kooperacji”? Chyba poszło o ludzi.
Wierzę w to, że najskuteczniejszą metodą przeciwdziałania wykluczeniu społecznemu jest sytuacja, w której sami zainteresowani zabierają się do roboty. To mi się właśnie podoba w idei spółdzielni socjalnej. Poza tym, zdarzają się podobno konkretniejsze szkolenia, na których można się jednak czegoś nauczyć. Przypominam wszystkim spółdzielczyniom i spółdzielcom, którzy jeszcze nie wypełnili karty zgłoszeniowej:
Do OWOPu marsz! Mamy czas do 16 sierpnia 2011 roku. Nie wiem którzy i które z Was czują na sobie w ogóle jakiekolwiek piętno wykluczenia. Nie wiem kto z Was twierdzi, że jest to bardziej wynik pewnych tendencji społecznych, a co jest skutkiem indywidualnych zaniedbań. Mogę mówić tylko za siebie. Ja czuję, że już się wystarczająco społecznie „wykluczyłem” i chciałbym coś z tym zrobić. Może tym razem mniej przypadkowo i bardziej świadomie dowiedzieć się więcej o katedrze, w której budowaniu biorę jakiś tam udział. Ktoś musi pójść na to szkolenie. Bo jak nie my, to kto?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz