Od kilku ostatnich tygodni współpracuję wraz z innymi cudakami z planety idea nad tajemniczym tworem, zwanym „spółdzielnią socjalną”. Takich wynalazków w Polsce powstało już podobno wiele, lecz w metropolii białostockiej nikt nie słyszał ani nie widział podobnego dziwa na uszy i oczy swoje, jak świat szeroki od Starosielc po Pietrasze i długi od Fast po Dojlidy.
Białostoczanie - ziomki nasze rodzime, kiedy dowiadują się o pracy nad tajemniczą „spóldzielnią socjalną”, to oczy ze zdziwienia wybałuszają na zewnątrz i ustka w rulonik zawijają tak, że wyglądają zupełnie jak sympatyczne, choć nienajmądrzejsze rybki. Aby przywrócić im poprzedni wygląd, nie obejdzie się bez wytłumaczenia samego terminu, a także istoty i sensu naszych działań.
Niestety większość Białostoczan, uzyskawszy odpowiedź na nurtujące pytanie: „A co to ta spółdzielnia socjalna?”, zmienia wyraz twarzy na podwąsowo- uśmieszkowy z oczkiem zmrużonym, zeszparkowałym, a następnie z nutką ironii i politowania w głosie, ale i satysfakcją, że już rozumie, rubasznie rzecze: „Toż to komuna!”. No i nijak idzie przekonać kogoś takiego, bo on już wie, że „racji bytu toto nie ma, że szklane domy, że komuchy - czerwone cwaniaki, że pozabijamy się, ani ładu ani składu nie będzie, a czy się stoi, czy się leży, 200 złoty się należy, apokalipsa, szatan, radzieckie zło, a po papier toaletowy stało się godzinami w kolejce!”. Z kimś takim dyskusji niestety nie ma.
Dyskusja natomiast jest prowadzona z powodzeniem w grupie inicjatywnej „Akcji Kooperacja”. Choć różnimy się między sobą i nie zawsze mamy takie same zdanie i jednolitą wizję, to potrafimy rozmawiać i cieszyć się swoją różnorodnością. W przeciągu trzech dni udało nam się stworzyć statut, który aktualnie jest formułowany punkt po punkcie. Wszyscy z "zaangażowaniem” J (podczas jednego z naszych spotkań ustaliliśmy, że "zaangażowanie" stanowi dla nas wartość nadrzędną w pracy) przykładają się do powierzonych im obowiązków i zadań na rzecz powstania spółdzielni. Już teraz widzimy efekty naszych starań. „Kolektywnie” nie znaczy więc „źle”, bo przecież co dziesięć głów to nie jedna,a dwadzieścia rąk to nie para. J
Wszystkim niedowiarkom, co sądzą, że zbzikowaliśmy i mamy tak zwane „kuku na muniu”, zamierzamy pokazać, że chcieć to znaczy móc, a świat nie jest ani czarny ani biały, lecz bujnie kolorowy! Hip hip! Hura, hura, hura!!!
świetny pomysł z tą spółdzielnią. mnie się jeszcze ta nazwa kojarzy ze sklepem ale już czuję, że to przemija i już zaczna się kojarzyć z grupą proaktywnych ludzi z pomysłami. Trzymam kciuki za powodzenie i proponuję by spółdzielnia i Polish Artists in London się zaprzyjaźniły:)
OdpowiedzUsuńPoydrawiam,
M. Przymierska
Jak spółdzielnia spożywców ;) I chyba też o to chodzi, żeby zmienić trochę skojarzenia związane ze słowem "spółdzielnia".
OdpowiedzUsuńA przyjaźnie wszelakie, szczególnie transgraniczne, bardzo mile widziane :)