Słowa klucze, statut, status, zawód, konkretne realizacje, szuflady rynkowe, wszystko prowadzi do zaklasyfikowania, jakiegoś PKD, dokumentowania kwalifikacji, rozpoznania na rynku pracy. A ja jeszcze nie wiem, do jakiej szuflady wrzucić swoje dane. Wszystko trzeba ustalić, zapisać, przemyśleć, poprawić. Niemało tego, a formalności należą do tych spraw, które nie są moją mocną stroną. Będzie mnóstwo okazji, żeby to zmienić.
Łyżka, nóż, widelec, szczypce i cała reszta, wyposażenie godne głodomora, ale jak tu się zabrać za potrawę zwaną spółdzielnia socjalna? Nie mam sztućców, muszę wszystko przyswoić. Czuję się jak biały człowiek na dzikim zachodzie. Przygotowania trwają, a ja wciąż jestem głodny, czekają na mnie mimo wszystko... Koledzy, koleżanki, głodni działania czekają na mnie na każdym spotkaniu, a ja czekam na nich.
Dziennik sieciowy? W moim przypadku raczej tygodnik, może z czasem półtygodnik, codziennik, półdziennik, godzinnik, minutnik odpada, to nie Ulisses Joyce’a. Pamiętam takie minutniki, 3 minutki dla jajka, 5 minutek dla jajka.
Jeżeli w innych blogach znajdziecie podział na dzień i noc, parytet obyczajowy, społeczny, to w moim znajdziecie surrealizm, w którym prawo jest po mojej stronie, pozwala mi na zachowanie własnej tożsamości i ustalanie własnych reguł, jednak z poszanowaniem godności spółdzielni i innych ludzi.
Moje początki udziału projekcie sięgają entego spotkania zapaleńców, kiedy to Leszek zadzwonił do mnie i zaproponował udział na zasadzie, może coś z tego będzie, co było wyrazem jego rezerwy wobec projektu. Owa rezerwa zmniejsza się z każdym kolejnym krokiem. Miał na myśli, że może wykluje się z tego jakieś zatrudnienie.
Rozmawiam z ludźmi i przekonuję się do tego, co powiedział Krzysztof Wróbel, niewielu ludzi, nie wyłączając mnie do niedawna, wie, co to takiego spółdzielnia socjalna. Dla mnie to na razie konieczność wcześniejszego wstawania, sporządzania prasówki na forum od wczoraj i widywania fajnych ludzi od pierwszego spotkania. Komuna hipisów? Tak. Ideały? Tak. Praktyka? Tak. Ja to wszystko pogodzić, zapytacie? Nie wiem, po prostu ufam intuicji i własnym zmysłom. Łatwiej mi jak dotąd powiedzieć, kim nie jestem w projekcie, niż kim jestem w tym przedsięwzięciu. Dlatego zwlekałem z napisaniem na blogu czegokolwiek. Niektórzy mówią, że mam lekkie pióro, może mają rację. Za chwilę kolejne spotkanie, niedzielne, które wolę od wszystkich innych o tej porze.
Zobaczyłem światełko, okazuje się, że sam jestem jego źródłem. Potrzebowałem przyjść na spotkanie kilkunastu gniewnych ludzi, żeby się przekonać o tym. Oberwałem rykoszetem, patrząc w ich oczy pełne zapału.
Szukanie lokalu, uchwalanie statutu, wymyślanie nazwy, wszystko to jak ze snu. Biznesmen może inaczej na to spojrzy. Ja nigdy nie czułem się biznesmenem, chociaż miałem doświadczenia jako handlowiec. Może kiedyś o tym wspomnę, ale tylko jako kontekst dla pięknej działalności we wspólnocie. Zwlekałem z publikacją pierwszego postu, ale już wiem kim jestem na blogu, w spółdzielni, w swojej pracy. Jestem jednym z was. A wy? Jesteście nami w przeddzień spotkania. Tak będę was traktował, na równi ze sobą. Wolność, równość, braterstwo? Kieślowski pokazał, że niekoniecznie. My wymyślamy własną rzecz niepospolitą. Czuję się jak w starożytnych czasach powstawania demokracji albo w latach sześćdziesiątych, kiedy rodziły się komuny hipisów. Jestem podekscytowany i wychodzę na kolejne spotkanie.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWspaniale, że w końcu zdecydowałeś się, Bitelsie, zamieścić tego posta. Poza tym jest mi niezmiernie miło, ponieważ tak pięknie o nas piszesz. Bardzo miło. :) Cieszę się też, że czujesz się częścią całości.
OdpowiedzUsuńP.S. Musiałam usunąć wcześniejszego posta, bo zrobiłam literówkę.
Dziękuję Aniu za reakcję, pozytywny oddźwięk. ;) Będzie trzeba ziemniaka, oddam swoje pyry;) Transfuzja krwi? Proszę bardzo. Tożsamość swoją zachowam jednak dla siebie, czuję się bezpiecznie w tej całości, czekam odważnie na rozwój zdarzeń;)
OdpowiedzUsuń