
Grupa zaprzyjaźnionych, młodych ludzi z Białegostoku decyduje się założyć spółdzielnię socjalną. Mają głowy pełne pomysłów, ogromną chęć do pracy i mnóstwo pozytywnej energii. Czy to wystarczy, aby zrealizować nowe marzenie? Czy realia nie okażą się zbyt skomplikowane i ograniczające? O tym, czy idealizm i zapał młodych zwyciężą dowiemy się już wkrótce. Wszystkich ciekawskich i wszystkie ciekawskie zapraszamy do śledzenia losów Akcji Kooperacja.
piątek, 26 sierpnia 2011
środa, 24 sierpnia 2011
Nieistniejąca logika, chory sens.
Białystok ma całkiem niezłe reklamy. Województwo podlaskie też fajnie się promuje. Przynajmniej w porównaniu z poprzednimi latami i piszę to oczywiście wyłącznie ze swojego punktu widzenia. Filmiki promocyjne, jak to reklamówki - ładne, barwne, z pozytywnym przekazem. Na każdej niemalże podkreślany aspekt wielokulturowości. Że niby jest naszą dumą, radością i wzbogaca lokalną społeczność.
Żubr z logo województwa podlaskiego składa się z wielokolorowych pikseli. Symbolizować mają zapewne różnorodność naszej kultury. W rzeczywistości żubr ten powinien być czarny, tak jak podpalone drzwi mieszkania jednej z białostockich rodzin.
Zniszczone elewacje w synagogach w Krynkach i w Orli, zdewastowane pomniki i obcojęzyczne tablice, podpalenie domu modlitwy. To doniesienia tylko z ostatnich dwóch tygodni. Ukazuje się nam obraz całkiem nieprzyjaznego regionu, zwłaszcza jeśli dołożyć do tego relacje wielu osób z zagranicy (studentów, uchodźców, imigrantów) ich rodzin i znajomych, „standardowe” już ozdabianie murów swastykami i napisami przypominającymi początki ubiegłego wieku, nie tak dawne ataki na obiekty związane z Ludwikiem Zamenhofem i językiem esperanto.
Co na to władze? „Smutne, ale od porządkowania tego są służby.”
Co na to służby? „Przecież się nie podwoimy.”
Sąsiedztwo? Pewnie się boją i nie bez powodu zresztą. A poza tym, czy policjant lub radny się nie boi? W końcu też ludzie. Tylko czy tego strachu nie można pokonać? Czy musimy poczekać jednak na biały marsz ku czyjejś pamięci?
Kim są ci ludzie, którzy tak pieczołowicie dbają o „czysto polski” (przymiotnik określając zbiór właściwie pusty) wizerunek Podlasia? Nazywają siebie patriotami.
Moim zdaniem poznałem w ciągu ostatnich sześciu miesięcy wiele patriotek i wielu patriotów, chociaż żadne z nich się tak nie określiło. Co ciekawe dresy noszą najwyżej do biegania lub sprzątania, jeżeli łysieją, to z powodów naturalnych, a farb używają do odświeżania pokojów, ewentualnie malowania... na płótnie.
Działają na rzecz mieszkańców i mieszkanek Podlasia, urozmaicają ofertę kulturalną tego regionu i najzwyczajniej w świecie pracują, również NAD SOBĄ, by być jeszcze lepszymi ludźmi, choć i tak już są zajebiści i zajebiste.
Ale nie, pozwalamy prawicowym wykrętom (zarówno oszołomom z ulicy jak i demagogom zwanym politykami) zagarniać pojęcie patriotyzmu, przez co to słowo nie kojarzy się wielu Polakom i Polkom bynajmniej dobrze. Nie wyobrażam sobie, żeby moje życie było aż tak żałosne i mało wartościowe, żeby poświęcać je na gnębienie innych. Jak dużo strachu i niewiedzy trzeba w sobie mieć, żeby wylewać taką nienawiść? To chyba nawet nie jest wkurzające, to po prostu tragiczne...
wtorek, 23 sierpnia 2011
Miłość ma dwa zęby i gryzie
Uffff… W końcu mogę odetchnąć i skorzystać z tego, że mamy taką wspaniale wygodną, wielką sofę w mieszkaniu. Kolejny dzień ząbkowej traumy za nami. Edgarowi wyrzynają się dwie dolne jedynki. Są ostre jak igiełki, przecinają mu dziąsła, a on wariuje. Jeść nie, spać nie, tu nie, tam nie i wszystko- nie! Drżę na myśl, że to dopiero początek naszej zębatej przygody. Teraz zasnął, a ja mam chwilę spokoju.
Zaraz? Mam PRAWIE chwilę spokoju, bo mój mąż z kolegami z zespołu urządzili próbę piętro niżej. Dodam, że grają metal, który raczej nie należy do najcichszych gatunków muzycznych.
Moje chłopaki są wyjątkowo głośne. Dodatkowo brudzą, nie zawsze ładnie pachną, wymagają ode mnie sporo pracy i jeszcze więcej cierpliwości. Mimo to są dla mnie niemal wszystkim i zupełnie nie potrafię wyobrazić sobie świata i życia bez nich.
Rzeczywistość skonstruowana jest w ten popaprany sposób, że kocha się przeważnie tych, którzy są upierdliwi i mają ten jakże wyjatkowy dar doprowadzania nas do szewskiej pasji. Może zresztą to i dobrze, bo przecież miłość trudna nie jest nudna, za to wesoła i można się pośmiać, choć czasami przez łzy.
A propos trudnych relacji! Spotkaliśmy się dzisiaj w naszym, spółdzielniowym gronie, po długiej przerwie, aby zacząć konkretne prace nad biznesplanem. Muszę przyznać, że biznesplan i ja chyba się w sobie zakochaliśmy.
Biznesplan jest stuprocentowym mężczyzną. Wiem to na pewno, bo go za cholerę nie ogarniam, przez co wzbudza on we mnie ciekawość i rozpala dzikie rządze. Zapowiada się długotrwały, namiętny romans z biznesplanem.
Mężu, który nie wiem, czy czytasz mojego bloga, w najbliższych dniach będziesz musiał powalczyć o mój czas i serce z wyjatkowo silnym i wymagającym rywalem. I co ty na to?
Etykiety:
aktualności,
Ania,
spółdzielnia
sobota, 20 sierpnia 2011
Nieznośna ciężkość patosu
Spółdzielnia socjalna na etapie grupy inicjatywnej to bardzo eteryczny twór. „Eter” to według pewnego bardzo przydatnego słownika: „wypełniający Wszechświat ośrodek, będący nośnikiem fal elektromagnetycznych” (w ujęciu filozoficznym). Etymologicznie wiąże się z „czystym powietrzem, niebem, a więc mieszkaniem bogów, w końcu zasadą bytu, czyli tym samym źródłem życia, a inaczej piątym żywiołem”. Hmmmm… Staramy się być skromni. Gdy słyszymy takie słowa jak „zasada bytu” to szybko orientujemy się, że jesteśmy o krok od patosu, prawda?
Czasami wkrada się on wbrew naszej woli do rozmyślań o przyszłej spółdzielni. Zazwyczaj przymykamy na to oko i pozwalamy mu ogrzać się chwilkę przy kominku w letnie wieczory (coraz bardziej lodowate ostatnimi czasy). Doświadczenie nauczyło nas, że jak tylko posiedzi już chwilkę to zaczyna śpiewać Międzynarodówkę. Na początku cicho, później coraz głośniej i żwawiej jak ktoś tylko poczęstuje go alkoholem. Twierdzi, że lubi samogon 70-cio procentowy, ale jak się już napije to nagle, niespodziewanie okazuje się, że wcale nie gardzi przedrewolucyjnymi rocznikami Château Margaux.
Z czasem rozpoczyna agitację wśród ludzi na mieście, poczynając od sprzątaczy, a kończąc na kucharzach, radnych, turystach i innych zbłąkanych wędrowcach. Gdy tylko dorwie się do prasy, to drukuje ulotki w piwnicach. W końcu zaczyna domagać się od miasta Pałacu Tryllingów dla nowopowstałego komitetu partyjnego i zbiera ołowiane żołnierzyki pozostawiane gdzieś po kątach w różnych pokojach na przestrzeni wielu lat, aby w końcu wzniecić rewolucję i najlepiej spopielić cały dotychczasowy porządek, aby w jego miejscu postawić kolejną fabrykę z trocin.
Patos to ktoś całkiem zabawny, ale równie irytujący także zazwyczaj, jak już się nieco ogrzeje, napije i napełni skurczony żołądek to w wyniku powodowanej przez niego prędzej czy później burdy musimy wywalić delikwenta na zbity pysk… Tyle w kwestii zdrowo rozumianej gościnności.
czwartek, 18 sierpnia 2011
Ponowne narodziny
Jest dzień, jakich wiele każdego tygodnia, jest tydzień, jakich mnóstwo w ciągu roku, jest rok, jaki może zaowocować za wiek, jest jesień, która może powalić drzewo. Ciemność, dookoła mnie kształty pozjadały się nawzajem. Potrącam coś i wyczuwam ramy okna, rozsuwam kotary, szarpię za klamkę, w przypływie niepokoju tłukę szybę, otwieram okiennice. Oślepiające światło wchłania mnie i automatycznie wydostaję się na zewnątrz. Świeże, chłodne powietrze wybucha przede mną i omal nie spadam z wrażenia. Teraz, nieco oszołomiony, staję na gzymsie. Jest wysoko, nie wiem jak bardzo, bo widzę nieostro. Jest tylko kontrast czarnej dziury i słoneczna wizja przede mną. Jeszcze się nie nauczyłem patrzeć. Widzę niemrawy horyzont unoszący się jak dym nad rozgrzanym, huczącym mrowiskiem ludzi, kontrolujących emocje, przystrzyżone trawniki, zeszyty w jednym formacie, nad nimi komórki, ptaki, chrabąszcze, wszystkie dzieci usadowione w kółku, wszyscy dorośli samotnie sterczący nad projektem kolejnego dnia, w uścisku trzymający się kurczowo kalendarza i listy zobowiązań, która powiększa się codziennie.
Narodziny, mam nadzieję, że zobaczę narodziny czegoś nowego, co da mi spokój ekonomiczny, przyjazne środowisko pracy, możliwość pomagania innym i sobie. Przede wszystkim pomagamy sobie. Każdy, kto widzi osobę potrzebującą pomocy albo pragnącą rozrywki nagradza siebie albo pomaga sobie.
Oszczędnie obdarowujemy siebie i innych. Teraz trzeba być hojnym. Tworzyć coś z innymi, stoję nadal na gzymsie i bujam się do skoku. Na dole prawdopodobnie jest ocean, który moje wnętrze czuje jak falujące głowy, jak wytłaczankę pełną jajek, jak kosz owoców, jak wszystko, co wspólne, niewidoczne i pochłaniające jak woda, niebezpieczne i życiodajne.
Wewnętrzne dziecko domaga się gniewu, pocieszenia, bezpieczeństwa wreszcie i spełnienia. Potrzebny jest do tego człowiek, idea, plan i to, po co ciągle powstają nowe projekty, czyli pieniądze.
Planowanie i pieniądze… Jestem za mądry na to, by wyprzedziły mnie puste przestrzenie mojego pomysłu. Widzę w nim nieustannie ludzi krzątających się wokół wspólnego dobra. Moja wizja jest bezpieczna. Nikt jeszcze nie wie, jak duży skok trzeba będzie wykonać, żeby na świat mogła przyjść kolejna piękna inicjatywa. Ciężarne umysły koncentrują się na projekcjach, wielki wybuch nie nastąpi. Wszystko kładziemy powoli, to nie piramida oszustw, ale codzienna praca pro publico bono, ale przed wszystkim dla dobra nas samych i dla mnie, dlatego jest tak ważna. Blog tu i teraz…
Nie wspomnę o żadnej spółdzielni, nie zacznę od uścisku dłoni prezesa, nie wyjawię myśli, która zdolna jest położyć fundament pod wspólny wysiłek. To wszystko każdy z nas ma w sobie. Jeśli Wy, Czytelnicy, nie rozumiecie zwyczajnie o co chodzi w blogu Akcji Kooperacji, to powiem, że Was słucham i Wiem o Waszych wątpliwościach. Nie wpisałem nic w ubiegłym tygodniu z jakiegoś powodu. Poczekajcie jednak razem ze mną, idźcie tam, gdzie chcecie, wszystko jedno. Może Wasza droga zaczyna się gdzie indziej, ale skoro interesują Was inne, to znaczy, że akceptujecie wielość i potrzebujecie poczuć kontekst i zobaczyć ostro coś własnego na tle innych. Nie jesteśmy Supermanami, przechodzimy codziennie obok Was i któregoś dnia otworzymy okno i wyleci na Was rój motyli, na razie opancerzeni w artykuły i pomysły budujemy wehikuł, który będzie dla Was tworzył kolory i światła, dla Nas także, My i Wy to jedno. Potrzebujemy Waszej obecności, dlatego dzielimy się swoją…
Narodziny, mam nadzieję, że zobaczę narodziny czegoś nowego, co da mi spokój ekonomiczny, przyjazne środowisko pracy, możliwość pomagania innym i sobie. Przede wszystkim pomagamy sobie. Każdy, kto widzi osobę potrzebującą pomocy albo pragnącą rozrywki nagradza siebie albo pomaga sobie.
Oszczędnie obdarowujemy siebie i innych. Teraz trzeba być hojnym. Tworzyć coś z innymi, stoję nadal na gzymsie i bujam się do skoku. Na dole prawdopodobnie jest ocean, który moje wnętrze czuje jak falujące głowy, jak wytłaczankę pełną jajek, jak kosz owoców, jak wszystko, co wspólne, niewidoczne i pochłaniające jak woda, niebezpieczne i życiodajne.
Wewnętrzne dziecko domaga się gniewu, pocieszenia, bezpieczeństwa wreszcie i spełnienia. Potrzebny jest do tego człowiek, idea, plan i to, po co ciągle powstają nowe projekty, czyli pieniądze.
Planowanie i pieniądze… Jestem za mądry na to, by wyprzedziły mnie puste przestrzenie mojego pomysłu. Widzę w nim nieustannie ludzi krzątających się wokół wspólnego dobra. Moja wizja jest bezpieczna. Nikt jeszcze nie wie, jak duży skok trzeba będzie wykonać, żeby na świat mogła przyjść kolejna piękna inicjatywa. Ciężarne umysły koncentrują się na projekcjach, wielki wybuch nie nastąpi. Wszystko kładziemy powoli, to nie piramida oszustw, ale codzienna praca pro publico bono, ale przed wszystkim dla dobra nas samych i dla mnie, dlatego jest tak ważna. Blog tu i teraz…
Nie wspomnę o żadnej spółdzielni, nie zacznę od uścisku dłoni prezesa, nie wyjawię myśli, która zdolna jest położyć fundament pod wspólny wysiłek. To wszystko każdy z nas ma w sobie. Jeśli Wy, Czytelnicy, nie rozumiecie zwyczajnie o co chodzi w blogu Akcji Kooperacji, to powiem, że Was słucham i Wiem o Waszych wątpliwościach. Nie wpisałem nic w ubiegłym tygodniu z jakiegoś powodu. Poczekajcie jednak razem ze mną, idźcie tam, gdzie chcecie, wszystko jedno. Może Wasza droga zaczyna się gdzie indziej, ale skoro interesują Was inne, to znaczy, że akceptujecie wielość i potrzebujecie poczuć kontekst i zobaczyć ostro coś własnego na tle innych. Nie jesteśmy Supermanami, przechodzimy codziennie obok Was i któregoś dnia otworzymy okno i wyleci na Was rój motyli, na razie opancerzeni w artykuły i pomysły budujemy wehikuł, który będzie dla Was tworzył kolory i światła, dla Nas także, My i Wy to jedno. Potrzebujemy Waszej obecności, dlatego dzielimy się swoją…
środa, 17 sierpnia 2011
Kłirzyca
15 sierpnia 2011r., Park Planty przy fontannie na Alei Zakochanych, godzina... późna. Leżymy z Bliską Sercu Duszą na brzegu niekwestionowanej atrakcji turystycznej stolicy województwa podlaskiego. Wokół mnóstwo ludzi, reflektory uderzające strumieniami światła w korony drzew, zgięte po przekątnej kartki papieru stojące niejako na tafli wody (przyjmijmy, że przedstawiają ptaki) oraz muzyka - momentami niepokojąca i przywołująca sny o ludziach rozciąganych na kole w ruinach zamku, momentami uspokajająca i stwarzająca przestrzeń do lepszych jakościowo rozmyślań. BSD zdradza pragnienie o życiu w komunie. Miała na myśli coś w rodzaju hippisowskiej wspólnoty, nie tęsknotę do wyrobów czekoladopodobnych, przynajmniej mam taką nadzieję.
Kiedy mówiła o wspólnym podejmowaniu niektórych decyzji, niezamykaniu się wyłącznie na bliski kontakt z partnerem czy partnerką, dzieleniu się zacieszami i podkowami na gębie (oby nie chorobami), przypomniał mi się serial "Przyjaciele", a że żywię do tej produkcji pewien sentyment, to pomysł komuny mi się spodobał. To nawet kłirowe. Chyba mogę w skrócie stwierdzić, że kłir (albo jak kto woli: queer), to coś niemieszczącego się w normach społecznych. Nie mogę? Ha! Słowo się pisnęło i jest to już problem Twojej percepcji, idź ugotuj se bobu. Jak pisze Chmielewska: „Jeśli ktoś nie lubi bobu, jest wynaturzonym dziwolągiem i niech sobie tyje, ile mu się żywnie podoba.”
Koniec złośliwości, wracam do tematu.
Jest już więc kłirowa jednostka (nie)społeczna. Do tego dołożyć „życie zawodowe” w postaci spółdzielni, która rządzi się po części własnymi prawami (statutem), gdzie każda osoba wchodząca w jej skład jest równoprawnym współwłaścicielem lub równoprawną współwłaścicielką (a jeśli nie określa płci, równoprawn współwłaści - równowłaści).
I w ten sposób mamy życie poza schematem, a trochę się w nim mieszczące, generalnie nieszkodliwe dla kogoś spoza.
Oczywiście, nieuniknione będą spory, kłótnie, walka na wazony, duszenie krawatem, rozbijanie kieliszków w zwolnionym tempie, rzucanie tortami i bukietami kwiatów. Trik polega na tym, żeby się dogadać, nie wychodzić, nie trzaskać drzwiami. Żeby po wszystkim posklejać zastawę, rozluźnić krawat, wytrzeć twarz z kremu i włożyć wiechcie z powrotem do wody. Czemu by nie? W końcu są gorsze rzeczy na świecie.
poniedziałek, 15 sierpnia 2011
ul. Spółdzielcza 17, 17-666 Białystok
Białystok, 15 sierpnia 2011r
Droga Akcjo Kooperacja!
Tęsknię za Tobą bardzo. Brakuje mi naszych rozmów, chichów i śmiechów, wspólnej pracy, wymyślania, fantazjowania, uzgadniania, ustanawiania i ogólnie przebywania RAZEM. Dawno już się nie widziałyśmy, a ostatnio tylko przez chwilkę. Wzdycham do Ciebie i przebieram nogami na myśl o powtórnym spotkaniu.
Czy pamiętasz pierwsze chwile, jakie spędziłyśmy razem? Zabawy było co niemiara! Z wypiekami na policzkach i językiem na brodzie biegłyśmy do naszego miejsca schadzek. A tam? Godzinami dyskutowałyśmy na tematy poważne i mniej poważne, snułyśmy marzenia i plany na przyszłość i czułyśmy, że wszysko niemal jest możliwe i w zasięgu ręki. Loty w kosmos? Czemu nie? A może podwodna wyprawa po skarb piratów? To też możliwe! Razem możemy tak wiele osiągnąć
Ach!... Był czas na zabawę, ale przyszedł też czas na pracę. Pracować trzeba zarówno nad związkiem, jak i na rzecz tego związku. Zakasałyśmy rękawy i hejże do roboty! Aż wióry leciały i kurzyło się za nami! Pracowałyśmy prężnie i z wielkim zaangażowaniem! Tak miło wspominam te chwile i jestem dumna z tego, co udało nam się osiągnąć.
Lecz nadeszły wakacje. Czas wyjazdów, odpoczynku (również od siebie nawzajem) i leniuchowania. Każdy czmychnął w swoją stronę i bycząc się zbija bąki gdzieś nad wodą.
Akcjo Kooperacjo! Czy wypoczęłaś już wystarczająco, aby powrócić do pracy z podwójną chęcią i zaangażowaniem? Przed nami jeszcze wiele do zrobienia i z pewnością dużo wody upłynie, nim zbudujemy nasz pierwszy eko domek z drewna i gliny. Czekam na wieści od Ciebie i na nasze pierwsze spotkanie po wakacyjnej przerwie. Mam też nadzieję, że tęsknisz za mną równie mocno.
Bo jak powiada staropolskie porzekadło: „Po świętym Bartłomieju jedz kluski na oleju”
Pozdrawiam,
Ania
Etykiety:
Akcja Kooperacja,
Ania,
moja historia
niedziela, 14 sierpnia 2011
Czarne dziury, Wszechświat i cała reszta
Autor/Autorka wie. Przynajmniej niektórzy z nich, to jedni z nielicznych ludzi na Ziemi, którzy wiedzą. Wiedzą, że tak naprawdę jesteśmy sami i nie ma nikogo innego oprócz „ja”, kto by wypełnił pustkę, tę czarną dziurę, która zżera nas od środka do dnia, gdy powoli lub gwałtownie znikniemy. Dlatego właśnie siadają przed pustą kartką w zamkniętym pomieszczeniu, które dla niektórych może wydawać się piekłem. Siadają i powoli, metodycznie, a czasami ekstatycznie i dziko - jak na niektórych demiurgów przystało - wypluwają z siebie świat.
To trochę tak jak z teorią Wielkiego Wybuchu i czarnymi dziurami. Nikt tak naprawdę nie wie, czy Wszechświat był u swego zarania malutką, skondensowaną poza granice naszej świadomości przestrzenią otoczoną horyzontem zdarzeń, czy działo się to w jakiś inny, nikomu nieznany sposób. Jedno jest pewne. W ramach naszego dobrze z pozoru oswojonego Wszechświata, na który spoglądamy od wewnątrz, również tworzą się lżejsze lub cięższe czarne dziury. Zakładając, że rzeczywistość może być serią ustawionych naprzeciw siebie i odbijających się w sobie w nieskończoność różnej wielkości luster, możemy powiedzieć, że każde z tych kolejnych odbić jest jakąś wariacją bądź wiernym odbiciem dowolnie wybranego elementu znanego nam świata - w tym nas samych. W świetle tej wielce wątpliwej i naciąganej dla wielu teorii każdy z nas ma w sobie setki galaktyk i własne czarne dziury; mniej lub bardziej widoczne. A każda z nich ma swój własny horyzont zdarzeń, po którego przekroczeniu możemy zacząć zapadać się w siebie. Jeżeli dziura jest wystarczająco duża to może się okazać, że będzie w stanie pochłonąć także inne gwiazdy, światy, całe galaktyki, które znajdą się przypadkiem w pobliżu. Autor/Autorka zdaje sobie sprawę z tych zależności. Nie zawsze w pełni świadomie, ale nie jest to konieczny warunek aktu stworzenia. Towarzyszy temu, co prawda, pewna doza bezwzględności, ale bez niej nie byłoby też nigdy niczego. Nie byłoby tego tekstu, który czytacie, ani tego człowieka, który go z siebie wypluł.
Umiejętność Autora/Autorki polega na tym, że zaczyna produkować, gdy wchłonie już odpowiednią ilość materii z zewnątrz; te wszystkie niewinne gwiazdy i planety, całe życiorysy i powtarzające się od wieków narracje. Bierze od różnych ludzi z całym dobrodziejstwem inwentarza fragmenty ich prywatnych światów i zaczyna się tym dzielić, gdy skomponuje już z tego jakąś całość we wnętrzu swojej prywatnej osobliwości. Wtedy w mniej lub bardziej odpowiednim, ale zawsze nieuniknionym momencie następuje Wielki Wybuch i choć czasami pozostaje niezauważony to prędzej czy później wydaje jakieś owoce nawet, jeśli sam Autor/Autorka nie zdaje sobie już z tego sprawy. Gdy nowy Wszechświat się nieco zestarzeje to w jego ramach, w miejscu ginących gwiazd powstają kolejne czarne dziury pożerające materię i światło. Cykl zaczyna się od nowa. Jeżeli zdarzy Ci się znaleźć odpowiednio blisko horyzontu zdarzeń to znajdziesz się po drugiej stronie i może nawet przeżyjesz to doświadczenie. Tylko, co tam jest? Może zostawmy te dywagacje na inną godzinę i dzień zanim wpadniemy do kolejnego basenu mętnych dygresji.
Autor zbiorowy to w tym przypadku pewna grupa inicjatywna, z którą czytelnicy niniejszego bloga zdążyli się już zapewne zapoznać. A jej/jego opus magnum? Poczekamy, zobaczymy...
piątek, 12 sierpnia 2011
Rozwesele
Bywa tak, że gdy tworzenia biurokratycznych dokumentów mamy w nadmiarze, duszno się w sali robi to nam się umysły otwierają. Prześcigamy się wówczas w pomysłach na innowacyjne biznesy. Jedni przez drugich się przekrzykują. Każdy rzec coś by chciał. Niektórzy bledną, inni dostają wypieków na twarzy. Emocje sięgają zenitu a stan rozbudzania na skutek dotlenienia poprzez śmiechy i chichy znacząco wzrasta.
Zdradzać wszystkich dysput mi nie przystoi, ale wspomnę o jednej, która mnie nurtuje bardzo, bo to temat od zarania wieków niezmiernie popularny, a mianowicie chodzi o miłości dzieje.
Jak to się dzieje? Ludziska do weselenia dążą i szczęśliwości po wiek wieki, aż do śmierci nieśpiesznej. Piękne to założenie, cudne, godne poszanowania. Zdarza się jednak, że coś jedno z drugim sknoci. Szkoda wtenczas wielka, bo by miłość była, napracować się trzeba co nie miara, a tu z niej wychodzi wstrętna poczwara. Smutek to straszny, rozstawać się trzeba, rozdzielać manatki i dziwy różne, co tam między niemi były. Jedno się złości i drugie się złości. Krzyki i płacze. Płacze i krzyki.
Zaradzić by się temu przydało. Złe moce w dobre przemienić. Co robić wtenczas? Spółdzielnia SSAK Ci podpowie- ROZWESELE. Skoro ludziska do weselenia dążą to niech się też rozweselają, co by mniej smutków na świecie było.
środa, 10 sierpnia 2011
Portrety i monety - policz kobiety.
Podczas przejażdżki rowerowej możemy doświadczyć ataku różnych istot, zjawisk i rzeczy. Agresorem może być drzewo, durszlak, znak drogowy, tona gnijącego Azerbejdżanu, wombat. W piątek, przy przejeżdżaniu przez Rynek Kościuszki, dopadła mnie wystawa Narodowego Banku Polskiego i Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy - "Portrety i monety".
Wspaniała inicjatywa, szczytny cel, sławne twarze i monety... monety na palcach, uszach, w oczodole, w dłoni i na dłoni, w buzi i gdzie nie tylko. Teraz pytanie: Co tu jest nie tak?
Zapewne wiele rzeczy, ale proszę drogi czytelniku, droga czytelniczko obejrzeć wszystkie fotografie po kolei. Nic? To proszę wrócić do początku i tym razem idąc wzdłuż wystawy policzyć kobiety.
Otóż na 62 wystawione w Białymstoku zdjęcia kobiety znajdują się na... 10. Wśród dostojników kościoła, polityków, reżyserów, prezesów, sportowców i aktorów znajdziemy 4 aktorki, 2 podróżniczki, 2 prezenterki, lekkoatletkę i kobietę, pod nazwiskiem której jest puste pole (żona Czesława Niemena).
W porządku, może taki był zamysł autora, może taka była koncepcja, ale po powrocie do domu z ciekawości zaglądam na stronę internetową, gdzie opisana jest wystawa i czytam:
"Na ponad 100 fotografiach znaleźli się wybitni przedstawicielE świata kultury i życia społecznego, aktorzy, ekonomiści, sportowcy, medaliści olimpijscy oraz podróżnicy, którzy prezentują najpiękniejsze monety okolicznościowe NBP."
Otóż jak się okazuje najwybitniejszymi przedstawicielKAMI polskiego świata kultury i życia społecznego są głównie aktorki i prezenterki. I nie żebym zarzucał coś autorowi zdjęć, albo tym bardziej żebym negował dorobek tych wspaniałych kobiet, które z przyjemnością oglądam i słucham. Odniosłem po prostu smutne wrażenie, że pominięto wiele ważnych postaci, choćby Janinę Ochojską, Hannę Suchocką, Agnieszkę Holland, Marię Janion, Agnieszkę Graff i wiele innych. Kobiety nauki, polityki, społeczniczki, kobiety, które osiągnęły o wiele więcej niż niejeden mężczyzna. Może w innych miastach dobór sylwetek był lepszy, może wymienione akurat przeze mnie panie są trudno dostępne albo odmówiły, co nie zmienia faktu, że przy niewielkim wysiłku można byłoby poszukać więcej i bardziej różnorodnych postaci kobiecych jakże ważnych dla kultury i społeczeństwa.
Nieświadomie (jak podejrzewam) twórcy akcji pokazali rolę kobiet w polskim życiu publicznym, jako dobrze wyglądających, ale mało istotnych, ozdób i urozmaicenia w męskim świecie.
Tymczasem w naszym zalążku spółdzielni najbardziej pracowita i zdeterminowana do działania jest właśnie kobieta i chwała jej za to.
P.S. W trudnych chwilach, pamiętaj Aniu, że postawiłem Cię w klasyfikacji ponad Joannę Szczepkowską ;D
poniedziałek, 8 sierpnia 2011
Wschód kultury
Ostatnio odbył się wernisaż wystawy „Podróż na Wschód”. Wydarzenie to, pomimo że często nawiązywało do przeszłości, tchnęło świeżością i było wiosną w środku lata.
Sztuka nie zaszyła się bezpiecznie między ciasnymi murami galerii, ale wyszła na zewnątrz, aby pozdrowić białostockich przechodniów i przypomnieć o sobie. W pejzażu miejskim pojwiły się fokusy, których nie sposób minąć obojętnie. Najbardziej charakterystycznym z nich, kontrowersyjnym i medialnie nagłośnionym jest mapa Azerbejdżanu ułożona na dziedzińcu Pałacu Branickich z póltorej tony warzyw, które będą przez dwa miesiące sobie gnić, rozkładać się i śmierdzieć. Przesłanie artysty o sytuacji kraju wydaje się być aż nadto czytelne.
Jednak to, co okazało się być najbardziej inspirujące i wniosło w moim odczuciu najwięcej, mieści się w Starej Elektrowni przy ulicy Elektrycznej. Największe wrażenie zrobiła na mnie instalacja, wykorzystująca minimum środków (kilka dzianych strzępów porozrzucanych na podłodze w ciemnym, przypominającym ciasną, mroczną piwnicę pomieszczeniu). Automatycznie uruchomiła szereg skojarzeń z torturami, więzieniem, wojennymi obozami pracy. Odczucie, jakie wzbudziła, było piorunujące.
Samo miejsce, jakim jest budynek Starej Elektrowni, odegrało znaczącą rolę w odbiorze sztuki. Specyficzny, stęchły zapach unoszący się w powietrzu, industrialna architektura, czas zaklęty w murach i unikatowej podłodze z drewnianych klocków (coś w rodzaju bruko-parkietu) musiały wpłynąć na wyraz i odbiór prezentowanych dzieł.
Liczył się także sam dzień wernisażu, bo miło jest przecież poprzebywać wśród interesujących ludzi, a czasami i pośmiać się w duchu z tych, którzy najbardziej „snobizują się sztuką” :)
Osobiście cieszył mnie również fakt, że wystawę obejrzałam wraz z moją najbliższą rodziną i przyjaciółmi. Mój półroczny synek towarzyszył mi cały czas, wygodnie usadowiony w chuście i był najsurowszym z krytyków, gdyż naturalnie reagował na wszystko, co pobudza zmysły i przyciąga uwagę, a na widok zakonnicy odkurzającej ołtarz w jednym z filmów rozpłakał się.
Życie kulturalno-towarzyskie Białegostoku kwitnie. Fajnie obserwować progres, uczestniczyć w wydarzeniach, które tchną świeżością i inspirują do działania. Miasto pięknieje nie tylko pod względem wizualnym, ale również duchowo, ponieważ twórcza energia zaraża, zatacza coraz szersze kręgi i uderza z coraz silniejszą mocą.
Koleżanki i koledzy z grupy inicjatywnej Akcja Kooperacja trzeba brać się do roboty! Mamy pomysły, umiejętności, chęci i zapał. Jestem pewna, że stworzymy miejsce kolorowe, wyjątkowe, fantastyczne, które nie pozostanie obojętne dla kultury, sztuki i pozytywnej, białostockiej atmosfery.
Wprost nie mogę się doczekać!!!
niedziela, 7 sierpnia 2011
Ptak mi na głowę nasrał
Tak, właśnie dziś, po raz pierwszy w życiu, nasrał mi na głowę ptak. Mama, zamiast mi należycie współczuć, popłakała się ze śmiechu, jakby to śmieszne było, ale na koniec skwitowała, że to na szczęście i pomogła mi usunąć ten obiekt z mej bujnej grzywy. Cóż, początki szczęścia bywają trudne.
Nie od razu Kraków zbudowano. Podobnie jak nasz SSAK w Białymstoku (Spółdzielnia Socjalna Akcja Kooperacja w Białymstoku) nie pojawił się z dnia na dzień. Trochę czasu upłynęło zanim się narodził. Na razie jest jeszcze maleńki, trzeba go doglądać, dbać o niego, dom mu znaleźć, odziać należycie i zaplanować jego przyszłość, jak przystało na nowoczesnych rodziców. Ja do najlepszych matek nie należę, zaniedbuję ostatnio naszego ssaczka :( Obiecałam innym matkom i ojcom, że wymyślę mu jakieś ładne wdzianko, ale pomysłów mam bez liku i nie wiem na co się zdecydować, a on biedny goły. Dam mu na pociechę słój pomidorów. Niech sobie trochę poje, a ja się jeszcze pozastanawiam.
W każdym razie, nie mogę się doczekać momentu, gdy będę biegła do swojej wymarzonej pracy, gdzie będą czekać na mnie ludzie, których uwielbiam i będę robiła to, co kocham. No i, co najważniejsze, będę mogła się tym dzielić z innymi, może właśnie z Wami :) Chcieć to móc. Wierzę, że się uda, choćby dlatego, że na głowę nasrał mi dziś ptak ;)
Etykiety:
Akcja Kooperacja,
Kasia,
moja historia
sobota, 6 sierpnia 2011
Może jest szerokie i głębokie
Nazwa już jest. Pierwsze burze mózgów i życzeniowe orgie marzeń wyłoniły najbardziej realne w realizacji pomysły. Blog działa i funkcjonuje, a niniejszy tekst jest tego żywym dowodem. Mamy wyobrażenie odnośnie tego gdzie chcielibyśmy mieć naszą siedzibę. Później dogadamy takie szczegóły jak elewacja kominka, kształt tarasu i szyld na drzwiach wejściowych. Wiemy też mniej więcej, kto co potrafi i kto czym chce się zajmować. Może ostatnie zdanie zabrzmiało banalnie, ale jak dla mnie to już całkiem sporo
Statut przetrwał pierwsze próby jego teoretycznego testowania w niezbyt radykalnie zmienionej formie. Regulaminy władz spółdzielni też są i dzielnie wspierają ten powyższy w swej parytetowo-nie-patriarchalnej formie. Kooperantki i Kooperanci dokształcają się dzielnie ze znajomości podstawowych zagadnień ekonomii społecznej siedząc zakopani po uszy w darmowych i pożyczanych broszurach informacyjnych i innych publikacjach znalezionych w internecie oraz tych, zaoferowanych nam hojnie przez Ośrodek Wspierania Organizacji Pozarządowych. Brniemy odważnie przez rozstępujące się przed nami ustawy, które jeszcze niedawno wydawały się Morzem Czerwonym nie do przebycia.
Jak na razie dzieje się to wszystko wywołane jedynie siłą naszej wspólnej woli. Nie mamy jeszcze na czele żadnej figury przewodnika lub przewodniczki z laską, będącą atrybutem władzy. Tak by nikt się nie obruszył, nie zamierzam użyć słowa „berło”. Chodzi mi jednak właśnie o coś takiego. Atrybut władzy, ale jednocześnie, przynajmniej w swoim wymiarze symbolicznym, znak siły opiekuńczej, a także artefakt umożliwiający wywoływanie cudów. „Laska” to jednak lepsze słowo. Będzie w przyszłości dzierżona przez kogoś (w pewnym sensie nawet przez grupę osób), kto zwykłym stuknięciem owej laski zmusza wspomniane wyżej morze biurokracji do rozstąpienia się przed nami, albo w innej sytuacji sprawia, że ze skały wypływa obfite źródło wody, z którego mogliby się napić „lud i bydło”. Będzie dzielić sprawiedliwie, nagradzać za zasługi i karać za przewinienia. Taki jest przynajmniej model idealny.
To wszystko jest oczywiście domeną przyszłości. Wybór władz czeka nas na zebraniu założycielskim spółdzielni socjalnej poprzedzającym rejestrację. Jeszcze trochę wody w „Białce” upłynie zanim staniemy się świadkami i uczestnikami tego wiekopomnego wydarzenia. Jak na razie stoimy jeszcze przed jednymi z trudniejszych wyzwań spółdzielczych na tzw. etapie przedprodukcyjnym. Biznesplan i wszystkie jego elementy włącznie z analizą SWOT, w której sensowność wątpiłem już wiele razy w przeszłości… i kto wie, może właśnie dlatego niewiele wyszło z tych dawnych, niedoszłych inicjatyw. Oprócz tego, wspomniane wyżej morze biurokracji rzuca nam trzeci z kolei, możliwy termin rozwiązania pewnych kwestii związanych z ewentualnym finansowaniem naszej inicjatywy. „Do trzech razy sztuka” jak to mówią. A morze, jak morze! Nieubłagane i niewrażliwe na krzyki tonących w trakcie sztormu. Może kiedyś wystarczyłaby jakaś krwawa ofiara dla Posejdona. W tym przypadku liczyłbym chyba jednak na ślepy traf. Może ten trzeci termin okaże się jednak ostatecznym. Tego sobie i Wam życzę! Dzisiaj, 6 sierpnia 2011r. i nie tak jak u Ernesta; raczej z osobistą okazją. Dowiedziałem się właśnie, że w kolejnej instytucji odrzucono moje dokumenty aplikacyjne. Dalej jestem bezrobotny. :)
czwartek, 4 sierpnia 2011
Producent zamiast scenarzysty...
Do niedawna miałem dylemat, zdawać czy nie zdawać na reżyserię, chciałem pracować jako scenarzysta. Porzuciłem myśl o dalszych studiach ze względu na inne pomysły. Kilkakrotnie w życiu zaczynałem rzeczy, których potem nie kończyłem. I nie mam tu na myśli łóżka. Projekt, którego powodzenie zależy od kilku osób zaczyna być dla mnie niepokojący. Tak było dawniej, teraz próbuję sobie wyjaśnić, że zaufanie zaprocentuje i będę mógł pisząc zarabiać, może łącznie z gotowaniem i paroma innymi rzeczami. Tak naprawdę brak by mi było środowiska pracy w zwykłym dniu, gdybym zarabiał na życie pisząc, a mając ograniczony kontakt z ludźmi. Uwielbiam gotować, wciąż obserwuję mijane przez siebie restauracje i nie znajduję wegetariańskiej przystani. Jeśli znajdę, dowiecie się pierwsi. Placki ziemniaczane z sosem kurkowym stały się ostatnio obiektem pożądania i kpin wielu konsumentów i smakoszy. Codziennie mijam pod sklepem grzybiarzy, siadam na krzesła wykonane na masową skalę, ogólnie dostępne obuwie, odzież. W jakim kierunku podąża moda? Chcę, żeby miejsce, w którym będę pracował propagowało modę na ekologię i książkę. Filmy, teatr, cała reszta, łącznie z produkcją również. Jestem znudzony klubami w Białymstoku.
Właśnie jest planowane otwarcie klubu, nie powiem jakiego, może pozwiedzam, ale teraz szukam lokalu dla wegetariańskiej kuchni i dla spółdzielni. W oparciu o jakie zasady chcieliby państwo wychować swoje dzieci? Jak ktoś, kto postanowił zająć się pisaniem dramatów i powieści, nagle przyłącza się do ludzi zapalonych pomysłem założenia spółdzielni? Nie wiem, jak mam być członkiem grupy tworzącej biznesplan dla działu produkcyjnego, o którym nie mam zielonego pojęcia? Może łatwiej mi pójdzie z archiwizowaniem lokali, pomyślałem. Ale nie mogę zgrać danych z aparatu, żeby dokumentować zdjęciami, bo pracuję na pożyczonym laptopie bez czytnika kart. Jeśli zechcę to przyczepię się do roweru, który zepsuł się na dobre. Kolega obiecał złożyć. Każda sprawa woła o współpracę. Będę dla siebie mniej surowy i zaczekam aż okaże się, że zagrożony wykluczeniem to znaczy zmobilizowany włączeniem. Ja siebie juz włączyłem i częste spotkania w sprawie organizowania Akcji Kooperacja pobudzają moje przekonanie o powodzeniu. Widzę wszystkich jak deszczowy las. Ekologicznie i pokojowo.
Bardzo uważam, żeby się nie rozczarować, w domu mówią, że za prędko się zapalam do pomysłu. Podtrzymajcie mój zapał, niech będzie wiadomo, że ekonomia społeczna jest furtką, przez którą można powrócić do aktywności i działać w porozumieniu z fajnymi ludźmi, myślącymi podobnie. To naprawdę zaangażowani ludzie, tylko to mnie przekonuje, o reszcie się dowiem, cieszy mnie, że otaczam się ludźmi z pasją, brzmi to płasko i jak z taniej prasy, ale że mają pewność, nie wiem skąd. Układamy coś, jakby same spadały puzzle, nikt nie krzyczy, po prostu każdy coś dokłada. Lubię trochę bałaganu, ale od teraz porządek jest fajny, nawet poświęciłem czas na przemeblowanie w swoim pokoju. Zarażam się spółdzielczością, teraz wyjazdy prywatne też planuję z innymi częściej, niż kiedyś.
Byłem na grzybach z dwoma kolegami, uległem kurkowemu szaleństwu, na pizzy, na plackach ziemniaczanych, z cukinii.
W lesie trzeba wyważyć odległość, żeby się nie zgubić, bo wtedy nawet znalezisko może nie być warte samotnej nocy na pustkowiu. Czuję wsparcie i dobrą energię, zapowiadają się zbiory, będę czekał cierpliwie. Niedługo pocieszę się sosem kurkowym, może w towarzystwie jakiejś dziewczyny, nie warto jeść samemu, dlatego knajpka wege w spółdzielni będzie w sam raz, niedługo się przekonamy.
Etykiety:
Akcja Kooperacja,
Krzysztof,
wegetarianizm
poniedziałek, 1 sierpnia 2011
Kobieta jest skomplikowana :)
Czy często myślicie o sobie samych? Wiem, to nietypowe, pokręcone pytanie i zapewne ciekawi Was jego kontekst. Oczywiście moje myśli krążą wokół konkretnego problemu i dlatego je zadałam.
Zastanawiam się, jak często czujecie potrzebę autorefleksji, analizy swoich zachowań, cech charakteru i osobowości. Zabrzmi to dosyć niedojrzale i na dodatek banalnie, ale czy patrząc w lustro nie zadajecie sobie czasem pytania, kim jesteście.
We mnie taka refleksja nad własną tożsamością (typowa zresztą dla nastolatek :)), budzi się ostatnio bardzo często. Ma to związek z moim prywatnym życiem, z metamorfozą, jaka ostatnia w nim nastąpiła. Zostałam mamą. Świat się wprawdzie nie zmienił, ale ja, niczym Alicja w krainie czarów, widzę go innym niż dotychczas. Podobnie zresztą jak w baśni jest on nie tylko zdumiewający, ale również niebezpieczny. Nie mam na myśli wypadków, katastrof, zamachów terrorystycznych, ani innych wydarzeń, o jakich wiemy z telewizji i innych mediów. Martwią mnie mniej spektakularne, często prawie niewidoczne, choć bliskie, namacalne, dotykające najprawdopodobniej nas wszystkich, problemy.
Jestem kobietą. Wiem to na pewno. Każda cząstka mnie wydaje się mówić o tym fakcie. Zastanawiam się tylko nad tym, na ile ta kobieta jest sobą, a na ile fałszywym obrazem kogoś, kim według społeczeństwa być powinna. Czuję podskórnie, że gdzieś kryje się fałsz, że nie zawsze postepuję i myślę o sobie w zgodzie z sobą samą i nie jestem w pełni swobodna.
Co określa moją kobiecość? Nie mogę się uwolnić od myśli, że to mężczyzna ją określa. Nie wiem, czy potrafiłabym bez niego nie tylko żyć, ale nawet siebie lubić. Jakby bez niego nie było mnie.
Dlatego właśnie zastanawiam się, na ile od mężczyzny jestem zależna, jak bardzo usunęłam się w jego cień, na ile daję się podporządkować bez walki o swoje „ja”. Odpowiedź na te pytania nie jest łatwa i oczywista.
Różnice pomiędzy możliwościami, jakie mają mężczyźni i kobiety (na szczęście) stają się coraz mniej widoczne. Teoretycznie możemy to samo, mamy identyczne prawa. Przejawy dyskryminacji tym samym stają się coraz subtelniejsze, trudniejsze do wychwycenia, mniej oczywiste niż te, jakie kojarzymy sprzed dziesiątek lat, gdy wszystkie kobiety były szczęśliwymi matkami, żonami, a nade wszystko gospodyniami. Z perspektywy człowieka współczesnego równouprawnienie jest niemalże faktem.
Dlaczego więc mam wrażenie, że coś jest nie tak? Że nie zawsze to ja podejmuję decyzję o swoim własnym losie i nie moje wybory o nim decydują. Czasam czuję się, jakbym miała lat pięć. Można na mnie nakrzyczeć, narzucić mi coś, kazać. Kiedy się temu sprzeciwię, pozostaję dzieckiem, tylko krnąbrnym i zbuntowanym. Jeśli się rozpłaczę, tym bardziej okazuję się być małą dziewczynką. Mogę też nic z tym nie robić i wtedy będę kobietą.
W gronie prawdziwych przyjaciół jestem zarówno kobietą, jak i sobą.
Statut Akcji Kooperacja został sformułowany tak, aby nie faworyzować żadnej płci. Wszelkie terminy rodzaju męskiego, które pogłębiały stereotypy płciowe i wskazywały na dominującą pozycję mężczyzny w społeczeństwie zostały usunięte, a na ich miejscu pojawiły się wyrazy niewyróżniające żadnej płci. Na przykład: zamiast „członka” spółdzielni, pojawiła się w tekście statutu, ku uciesze i zdumieniu niektórych :), „osoba korzystająca z członkowstwa”. Natomiast przewidziane wybory do zarządu i rady spółdzielni zostały skonstruowane w oparciu o zasadę parytetu płci.
Cieszę się, bo mam wokół siebie ludzi, którzy dbają i walczą o mnie niekiedy nawet bardziej, niż ja sama. Oni rozumieją, iż usuwam się czasami w cień nie dlatego, że natura tak chciała, ale ponieważ mnie tam wepchnięto i przyzwyczaiłam się do tego tak bardzo, że wydaje mi się to koniecznością, wygodą, może nawet przyjemnością. A ja chcę być niezależna, produktywna i silna dla siebie i swojego synka! Dla nas pragnę zmieniać siebie i świat.
Etykiety:
Akcja Kooperacja,
Ania,
feminizm
Subskrybuj:
Posty (Atom)