Nazwa już jest. Pierwsze burze mózgów i życzeniowe orgie marzeń wyłoniły najbardziej realne w realizacji pomysły. Blog działa i funkcjonuje, a niniejszy tekst jest tego żywym dowodem. Mamy wyobrażenie odnośnie tego gdzie chcielibyśmy mieć naszą siedzibę. Później dogadamy takie szczegóły jak elewacja kominka, kształt tarasu i szyld na drzwiach wejściowych. Wiemy też mniej więcej, kto co potrafi i kto czym chce się zajmować. Może ostatnie zdanie zabrzmiało banalnie, ale jak dla mnie to już całkiem sporo
Statut przetrwał pierwsze próby jego teoretycznego testowania w niezbyt radykalnie zmienionej formie. Regulaminy władz spółdzielni też są i dzielnie wspierają ten powyższy w swej parytetowo-nie-patriarchalnej formie. Kooperantki i Kooperanci dokształcają się dzielnie ze znajomości podstawowych zagadnień ekonomii społecznej siedząc zakopani po uszy w darmowych i pożyczanych broszurach informacyjnych i innych publikacjach znalezionych w internecie oraz tych, zaoferowanych nam hojnie przez Ośrodek Wspierania Organizacji Pozarządowych. Brniemy odważnie przez rozstępujące się przed nami ustawy, które jeszcze niedawno wydawały się Morzem Czerwonym nie do przebycia.
Jak na razie dzieje się to wszystko wywołane jedynie siłą naszej wspólnej woli. Nie mamy jeszcze na czele żadnej figury przewodnika lub przewodniczki z laską, będącą atrybutem władzy. Tak by nikt się nie obruszył, nie zamierzam użyć słowa „berło”. Chodzi mi jednak właśnie o coś takiego. Atrybut władzy, ale jednocześnie, przynajmniej w swoim wymiarze symbolicznym, znak siły opiekuńczej, a także artefakt umożliwiający wywoływanie cudów. „Laska” to jednak lepsze słowo. Będzie w przyszłości dzierżona przez kogoś (w pewnym sensie nawet przez grupę osób), kto zwykłym stuknięciem owej laski zmusza wspomniane wyżej morze biurokracji do rozstąpienia się przed nami, albo w innej sytuacji sprawia, że ze skały wypływa obfite źródło wody, z którego mogliby się napić „lud i bydło”. Będzie dzielić sprawiedliwie, nagradzać za zasługi i karać za przewinienia. Taki jest przynajmniej model idealny.
To wszystko jest oczywiście domeną przyszłości. Wybór władz czeka nas na zebraniu założycielskim spółdzielni socjalnej poprzedzającym rejestrację. Jeszcze trochę wody w „Białce” upłynie zanim staniemy się świadkami i uczestnikami tego wiekopomnego wydarzenia. Jak na razie stoimy jeszcze przed jednymi z trudniejszych wyzwań spółdzielczych na tzw. etapie przedprodukcyjnym. Biznesplan i wszystkie jego elementy włącznie z analizą SWOT, w której sensowność wątpiłem już wiele razy w przeszłości… i kto wie, może właśnie dlatego niewiele wyszło z tych dawnych, niedoszłych inicjatyw. Oprócz tego, wspomniane wyżej morze biurokracji rzuca nam trzeci z kolei, możliwy termin rozwiązania pewnych kwestii związanych z ewentualnym finansowaniem naszej inicjatywy. „Do trzech razy sztuka” jak to mówią. A morze, jak morze! Nieubłagane i niewrażliwe na krzyki tonących w trakcie sztormu. Może kiedyś wystarczyłaby jakaś krwawa ofiara dla Posejdona. W tym przypadku liczyłbym chyba jednak na ślepy traf. Może ten trzeci termin okaże się jednak ostatecznym. Tego sobie i Wam życzę! Dzisiaj, 6 sierpnia 2011r. i nie tak jak u Ernesta; raczej z osobistą okazją. Dowiedziałem się właśnie, że w kolejnej instytucji odrzucono moje dokumenty aplikacyjne. Dalej jestem bezrobotny. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz