15 sierpnia 2011r., Park Planty przy fontannie na Alei Zakochanych, godzina... późna. Leżymy z Bliską Sercu Duszą na brzegu niekwestionowanej atrakcji turystycznej stolicy województwa podlaskiego. Wokół mnóstwo ludzi, reflektory uderzające strumieniami światła w korony drzew, zgięte po przekątnej kartki papieru stojące niejako na tafli wody (przyjmijmy, że przedstawiają ptaki) oraz muzyka - momentami niepokojąca i przywołująca sny o ludziach rozciąganych na kole w ruinach zamku, momentami uspokajająca i stwarzająca przestrzeń do lepszych jakościowo rozmyślań. BSD zdradza pragnienie o życiu w komunie. Miała na myśli coś w rodzaju hippisowskiej wspólnoty, nie tęsknotę do wyrobów czekoladopodobnych, przynajmniej mam taką nadzieję.
Kiedy mówiła o wspólnym podejmowaniu niektórych decyzji, niezamykaniu się wyłącznie na bliski kontakt z partnerem czy partnerką, dzieleniu się zacieszami i podkowami na gębie (oby nie chorobami), przypomniał mi się serial "Przyjaciele", a że żywię do tej produkcji pewien sentyment, to pomysł komuny mi się spodobał. To nawet kłirowe. Chyba mogę w skrócie stwierdzić, że kłir (albo jak kto woli: queer), to coś niemieszczącego się w normach społecznych. Nie mogę? Ha! Słowo się pisnęło i jest to już problem Twojej percepcji, idź ugotuj se bobu. Jak pisze Chmielewska: „Jeśli ktoś nie lubi bobu, jest wynaturzonym dziwolągiem i niech sobie tyje, ile mu się żywnie podoba.”
Koniec złośliwości, wracam do tematu.
Jest już więc kłirowa jednostka (nie)społeczna. Do tego dołożyć „życie zawodowe” w postaci spółdzielni, która rządzi się po części własnymi prawami (statutem), gdzie każda osoba wchodząca w jej skład jest równoprawnym współwłaścicielem lub równoprawną współwłaścicielką (a jeśli nie określa płci, równoprawn współwłaści - równowłaści).
I w ten sposób mamy życie poza schematem, a trochę się w nim mieszczące, generalnie nieszkodliwe dla kogoś spoza.
Oczywiście, nieuniknione będą spory, kłótnie, walka na wazony, duszenie krawatem, rozbijanie kieliszków w zwolnionym tempie, rzucanie tortami i bukietami kwiatów. Trik polega na tym, żeby się dogadać, nie wychodzić, nie trzaskać drzwiami. Żeby po wszystkim posklejać zastawę, rozluźnić krawat, wytrzeć twarz z kremu i włożyć wiechcie z powrotem do wody. Czemu by nie? W końcu są gorsze rzeczy na świecie.
Urzekła mnie twoja historia. ;)
OdpowiedzUsuńŁatwo Cię urzec w takim razie...
OdpowiedzUsuńJa już zabrałem się do sklejania wazonów i podwieszania upadłych żyrandoli :)
OdpowiedzUsuń